poniedziałek, 28 grudnia 2015

Plany noworoczne

Nowy rok, nowa ja?

Tylko dlaczego mam się zmieniać? Co we mnie jest nie tak?

Kilka rzeczy by się znalazło- szepcze mały, złośliwy i wredny głosik w mojej głowie. (Moja osobowość?)

Problem jest chyba w nazewnictwie. „Postanowienia” brzmią dość obligatoryjnie. I lekko przerażająco szczerze mówiąc.

W tym roku żadnych postanowień. Tylko "plany”. Plany są mniej wiążące, więc dużo bezpieczniejsze. Plany mogą się spełnić, ale nie muszą.

Jakie plany mam na przyszły rok?

Przestanę wyjadać Marcinowi z talerza. Teoria, że wtedy wszystkie zjedzone kalorie idą na jego konto okazała się nie potwierdzona. Nie tak łatwo oszukać system.

Napiszę książkę. Tak w sumie to już trochę piszę. Planu ciąg dalszy- zarobię na niej miliony i nie będę musiała pracować do końca życia.

Przestanę oglądać seriale. W takiej ilości. Postaram się oglądać mniej. Odpuszczę chociaż jeden, który absolutnie NIC nie wnosi do mojego życia.

Będę bardziej systematyczna.  No dobra, ten plan jest raczej w kategorii „Pomarzyć każdy może”.

Schudnę. Może, kiedyś. Od stycznia nie opłaca się zaczynać. Lepiej od marca- presja czasu działa motywująco.

Pięć wystarczy. Rok ma tylko 12 miesięcy, nie szalejmy.

W planach jest też rozwój niniejszego bloga. Będzie nowa strona. Założę fanpage na fb.
Może nawet ktoś polubi?            
                                    
Lubię tą niepewność, którą czuję zawsze przed 31 grudnia. Co przyniesie przyszłość? Biorę wszystko!

Tylko nie dodatkowe kilogramy.


Szczęśliwego, nowego roku!

środa, 23 grudnia 2015

Świąteczne zakupy

Ostatnia notka uzmysłowiła mi, że jednak kilka osób czyta moje teksty. Kilku osobom nawet się one podobają. Co więcej  blog został rozdziewiczony – otrzymałam swój pierwszy komentarz. To wszystko spowodowało swojego rodzaju presje. A co jeśli wyczerpią mi się pomysły? A jak nie będzie o czym pisać? Na szczęście życie mnie nie zawiodło i tym razem.

Uwielbiam robić zakupy. Kupowanie prezentów świątecznych to dla mnie prezent sam w sobie. Wybieranie opakowań, kokardek, papieru ozdobnego i słodyczy- lepsze jak jedzenie czekolady.



Do wczoraj.

Nie wiem czy to już ten wiek, kiedy człowiek szybciej się męczy? A może cierpliwość już nie ta? Tolerancja na ludzką głupotę mi zmalała? Studiuję psychologię 5 rok. Myślałam, że widziałam już wszystko.

Do wczoraj.

Wybrałam się po ostatnie świąteczne sprawunki. 

Wchodzę do Riviery.  Masa biegających ludzi. Pożar jaki czy co?

Nie, norma w przedświątecznym szale.

Temperatura z 30 stopni Celsjusza.  Zdjęłam kurtkę, szalik, bluzę, pochodziłabym jeszcze z pół godziny, a stanik na pewno też poszedł by w ruch.

Ludzie biegający z jakimś szaleństwem o czach, obładowani jak wielbłądy, z pianą na ustach.
Bieganie, potrącanie, kłótnie i wyzwiska.

I w tym wszystkim ja. Mała pierdoła.

Idę na koniec do Auchana, po prezent dla Jedynego. Jego ulubiona whisky. Czego się nie robi dla miłości?

Przedzieram się dzielnie jak nastolatek do półki z pornosami.

Jest! Złoty trunek dla Potencjalnego Męża. Dzielnie idę do kilometrowej kolejki do kasy. Z jedną pieprzoną butelką. Byłam gotowa z działu „podróże” brać namiot i  termos, z działu „książki” jakąś literaturę, a z działu „sport” ochraniacze, aby jakoś przetrwać. O dziwo z planu taktycznego nie skorzystałam, bo poszło nadzwyczaj sprawnie.

Przy kasie Pani z twarzą myślą nieskażoną. Powolnym ruchem odczepia zabezpieczenie z góry. Na butelce znajdowała się też naklejka z kodem, która okazała się kolejnym zabezpieczeniem. Po jej zdjęciu zostały ogromne plamy z kleju.

- Jak to według Pani wygląda? – pokazuje jej wspomniane wyżej resztki kleju. Dotychczas sprytnie udawała, że nie widzi. Aha! Nie za mną te numery.
-Nie wiem.
- Jak to nie wiem? Jak ja mam dać komuś taką butelkę?
- Proszę iść do informacji.

Spojrzałam w te puste krowie oczy. Oczywiście żuła gumę, przez co naprawdę wyglądała jak bydło rogate.

Biorę butelkę, idę do informacji. A tam kolejka jak stąd do wieczności.

Wszyscy z żądzą mordu. Wyszłam, bo z moim szczęściem zapewne wybuchnie bójka i dostanę rykoszetem, a nie marzy mi się limo pod okiem przy wigilijnym stole. A po za tym gdzieś zgubiłam paragon. Tak, w ciągu 5 sekundowej drogi z kasy do informacji. Tak, pierdołą trzeba się urodzić.

Wyszłam z Galerii z uczuciem ulgi. I pierwszym postanowieniem noworocznym.


Za rok wszystkie prezenty kupuję online. 

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Eh, te kłótnie!

Mężczyźni mają w życiu łatwiej. Od zawsze tak uważałam i zdania nie zmienię. Chyba dlatego do końca podstawówki ubierałam się w męskich sklepach w za duże męskie ciuchy.

Jak wygląda męska kłótnia? Przedstawię w skrócie:
 afera-> bójka -> zgoda.

Na temat kłótni kobiecych wypowiadać się nie będę, nie macie tyle czasu. Jednak pokuszę się o uproszczony obraz:

Kłótnia- większa kłótnia- bardzo duża kłótnia- próba zgody- jeszcze większa kłótnia niż poprzednio- wrogowie na śmierć i życie do końca świata i jeden dzień dłużej.

Jeśli jakimś cudem uda się dwóm kobietom dojść do porozumienia i dalej się przyjaźnią, to więcej niż pewne, że przy kolejnej spinie wszystko co wydarzyło się wcześniej zostanie wypomniane, wraz z tym co ta druga powiedziała/napisała/wysłała w SMSie/pomyślała.

My tak po prostu mamy- wybaczamy, ale nie zapominamy.

I teraz spotyka się nieskomplikowany męski świat z damskim armagedonem. Wygląda to mniej więcej tak:



Panowie na pewno przyznają mi rację- nie jest im łatwo. A teraz wyobraźcie sobie związek z osobą, która ma naprawdę świetną pamięć do szczegółów. Yaaaap, chodzi o  mnie. Jestem na tyle pamiętliwa, że potrafię sobie przypomnieć co mnie wkurzyło ponad rok temu i rzucić cytatem. Jak policja: wszystko co powiesz zostanie użyte przeciwko Tobie. I to jest jedna z niewielu rzeczy, które możesz być cholernie pewien.


Kolejny problem, który powstaje, gdy kłócisz się z kobietą- jesteśmy mistrzyniami odwracania kota ogonem.

Gdy kobieta się spóźni:
„Po co przychodzisz punktualnie? Powinieneś przewidzieć, że się spóźnię!” Ergo- jego wina.

Gdy kobieta jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności jest za szybko i musi czekać:
„Gdzie jesteś? Nie wiesz, że kultura wymaga, żeby zjawiać się na umówionym miejscu co najmniej 5 minut wcześniej? Niewychowany dupek!” Winnego i  tej sytuacji nie trzeba nikomu wskazywać.

W tym szaleństwie jest metoda. Jaka jest najlepsza część kłótni damsko-męskiej? Godzenie się.


Polecam też godzić się „tak na wszelki wypadek”, bo nigdy nie wiadomo, kiedy znów krzywo powiesisz ręcznik. 

środa, 9 grudnia 2015

W końcu przyszedł czas i na mnie

Podobno ludzie ( a w sumie to kobiety), odchudzają się trzy razy w roku : „na wakacje”, „na święta” i w ramach postanowienia noworocznego. Nie prawda. Kobiety odchudzają się cały rok, tylko czasem mniej lub bardziej intensywnie. Kiedyś mnie to nie dotyczyło.

Słowo „kiedyś” jest bardzo kluczowe. Czemu? Jest winna czekoholizmowi.  Absolutnie kocham czuć smak czekolady w ustach. Jem tylko lody czekoladowe z polewą czekoladową i posypką czekoladową (autentyk! Mam na to świadków).  Jedyny powód, dla którego znoszę zimę  jest fakt, że piję kakao do bólu i wmawiam wszystkim, że to „dla rozgrzania”. Mój ulubiony deser- budyń czekoladowy.  Gorzka czekolada to dla mnie profanacja. Mogę tak w nieskończoność, ale chyba czaicie o co chodzi.

Kiedy naprawdę dużo trenowałam nie było problemu. Teraz ćwiczę bardzo mało, ocieram się wręcz o „prawie w wcale”. Efekt łatwo przewidzieć- nienawidzę wszystkiego co pokazuje ile kg mieści się w  moich skromnych 164 centymetrach.

Niech wymiar problemu pokaże Wam rozmowa sprzed kilku dni. Marcin zagląda do lodówki i pyta:
-Zjadłaś wszystkie Kinderki?
-…
- I Milky Way’e też?
-….
- ….
-Zostawiłam te niedobre batoniki, przecież możesz je zjeść!- (jak  jest, że tonący łapie się brzytwy, potem dziwi się jak mizerny jest efekt?)
-Brawo Ty.
-Brawo ja- odparłam udając, że jest mi przykro.

Więc postanowiłam: dieta! Najgorszy tydzień w moim życiu. Odcięłam czekoladę i wszystko co dobre na tym świecie. I schudłam. W weekend zrobiłam sobie modny ostatnie „cheat day”. I wyszłam na zero.

Wtedy przypomniałam sobie o moim kumplu Sebastianie (jeśli czytasz- pozdrawiam).  Wspomniany kolega posiadał dwie rzeczy: miłość do piwa i wagę, która pokazywała trochę więcej niż powinna. Jako mądry chłopak poszedł do dietetyczki, rozpisała mu dietę. W efekcie schudł w dość efektowny sposób sporą część tego co chciał. No, ale jak to tak bez kochanego piwka? Więc przeszedł na dietę, gdzie pił piwo, trzymając się ilości kalorii wyznaczonych przez dietetyczkę. Schudł ile chciał i to bez największego wyrzeczenia, jakim był dzień bez browarka.

Postanowiłam i ja się tego trzymać. Najlepsza dieta to dieta klasyczna, czyli ŻP (żryj połowę). Dodatkowo łakocia dziennie sobie nie odmówię. Schudłam. Jestem po weekendzie. Waga nadal pokazuje mniej. Czyli nawet mi może coś się w życiu udać!


Do wszystkich przed/po/ w trakcie diety- stay strong. I obejrzyjcie bezbłędną jak zawsze Klaudię Klarę (od 00:49 do 1:58):


środa, 2 grudnia 2015

Życie studenta psychologii w memach i nie tylko.

Ostatnio pisałam o tym, na co skazani są krewni i znajomi studenta psychologii. Kolejną notką chciałabym Wam pokazać co musimy znosić na studiach. Żeby było ciekawiej- dziś będzie obrazkowo.




Za każdym razem, gdy na pytanie: "Co studiujesz?" odpowiadam zgodnie z prawdą nastaje taka niezręczna cisza połączona ze przerażeniem w oczach rozmówcy. Czasem mam wrażenie, że kolejne słowa jakie usłyszę będą brzmieć:" Chcesz uczcić to minutą ciszy?". 



Gdy minie już "minuta ciszy", słyszę: "Skoro studiujesz psychologię, to.... o czym teraz myślę?". Za pierwszym razem było to śmieszne, za trzecim uśmiechałam się pod nosem z grzeczności. Teraz nie reaguję. Częstym zmiennikiem jest też "Czyli właśnie mnie analizujesz? Co już u mnie wiesz?". Ciśnie się na usta: "Stary, studiuję, pracuję, piszę pracę magisterską [taki wewnętrzny żarcik], robię gdzieś z miliard wolontariatów i projektów. Naprawdę myślisz, że mam czas, siłę, chęci i umiejętności, żebym analizowała konkretnie Ciebie?!".
Do facetów: NIE, to nie jest dobry sposób na poderwanie studentki psychologii. 



Wszyscy słyszeli o syndromie studenta medycyny. Polega on na tym, że uczysz się o różnych chorobach i wydaje Ci się, że też je masz.
Psycholodzy też mają coś takiego. Po zajęciach z zaburzeń osobowości ma się wrażenie posiadania najbardziej zrytej bani we wszechświecie. Zajęcia mijają, egzamin zdany, wrażenie mija.
OBALAMY MITY: na psychologię nie idą ludzie,którzy mają problem ze sobą i chcą go rozwiązać. Przestańcie w to wierzyć. Po prostu.



Jak na studia humanistyczne mamy dużo statystyki. Powiem więcej: mamy jej duża za dużo. Chcesz mieć wieczne źródło utrzymania? Wykuj się statystyki i dawaj korki niedoszłym psychologom. 




Autor powyższego zawarł ponadczasową prawdę prawdę na sześciu obrazkach.

I na koniec żarcik:




Źródło: https://www.facebook.com/AForayIntoPsychology/?fref=ts