środa, 18 listopada 2015

Jak stracić przyjaciół w 5 lat? Idź na psychologię.

Kocham mojej studia (tak, są tacy ludzie), wiążę z nimi przyszłość (takich jest trochę mniej) i naprawdę lubię się uczyć (także tego….).

Standardowa rozmowa z losowym znajomym wygląda mniej więcej tak:
-Wpadniesz dziś do mnie?
- A co, znowu trzeba wypełnić test/ uzupełnić ankietkę?
- yyyy, nie no co Ty!

I oboje wiemy, że kłamię. I przychodzą Ci biedni ludzie i uzupełniają testy mające po 500 pytań. I słyszą zawsze: „Pamiętaj, że dzięki temu wspierasz moją edukację!”. Albo wysyłam na skrzynki pocztowe „krótkie ankietki do wypełnienia”. I molestuję tak długo, aż nie uzupełnią.

Problemy dotyczy nie tylko przyjaciół. Kto ma najgorzej? Ukochany niedoszłego psychologa (nazwa „psycholożka” brzmi co najmniej dziwnie).

Myślę, że żaden człowiek na świecie nie odpowiadał na taką masę dziwnych pytań jak mój biedny chłopak.
Zaczyna się zwykle niewinnie, gdy on pyta (już tego nie robi, chyba się nauczył na błędach):
- Jak było na zajęciach?
- A wiesz mieliśmy o teorii Mądrali Wielkiego i on uważa, że bla bla bla bla (tu duża ilość trudnych i niezrozumiałych słów, żeby zmylić przeciwnika). Czy uważasz, że otrzymałeś od matki wystarczająca ilością uwagi?

A najgorzej jest, gdy przypadkowo, przed pomyłkę, taki chłopak/narzeczony/ nie-daj-boże-mąż odważy się na kłótnię.

Przyczyn jest kilka:
- możesz powiedzieć „są badania, które udowadniają, że….” I tu wklejasz dowolną bzdurę, żeby podkreślić, że masz rację. Nikomu się nie będzie chciało szukać, a nawet jeśli…. Cóż „amerykańscy naukowcy”  NAPRAWDĘ zbadali wszystko.
- znamy większość praw rządzących zasadami manipulacji. Z przyczyn etycznych ich nie stosujemy. Raczej.
- stosowanie trudnych i dziwnych słów. Im dłuższe tym lepsze. Niekoniecznie trzeba wiedzieć co oznaczają.
- „A znasz zasady dobrego kłócenia się? Wiesz, że powinno się oceniać zachowanie człowieka, a nie jego samego”? – mamy takich testów na pęczki. Zawsze można jakiś dopasować.


Dziękuję wszystkim, którzy „wspierają moją edukację” i wciąż się ze mną przyjaźnią. Zostało tylko pół roku. Damy radę!

wtorek, 10 listopada 2015

Co raz bliżej święta, co raz bliżej święta…

Wiem, że każdy z Was przeczytał tytuł dzisiejszej notatki mając w głowie melodię z kultowej już reklamy Coca-Coli. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest dopiero 10 listopada. Wiem również, że w sklepach już od kilku dni mamy wystrój mający na celu przysposobienie nas do wydawania kasy na ozdoby, papier pakowny, zabawki, słodycze i inne prezenty.

Czy w tym szaleństwie jest metoda?

Ostatnio spotkałam się z siostrą na szybką kawę i jeszcze szybsze plotki. W trakcie zwykłej wymiany zdań jednym z jej pytań było „Co chcesz na święta?” I jak co roku odpowiedziałam jej „Jest jeszcze dużo czasu! Gdzie Ty mi ze świętami wyjeżdżasz?”

I ze sporym rozżaleniem przypomniało mi się jak byłam małym, ciekawskim bachorkiem, który potrafił przegrzebać każdy zakamarek domu w poszukiwaniu prezentów. Jak siostra podrosła- miałam wspólnika. I razem szukałyśmy, grzebałyśmy i szperałyśmy.  Z różnym szczęściem. Nie mniej zawsze miałam niespodziankę- mama była sprytniejsza niż ja.

Pamiętam wigilię i jedzenie na czas, żeby tylko szybciej dobrać się do prezentów leżących kusząco pod  żywą choinką. Na każde pytanie odpowiadałam błyskotliwym „yhm” i patrzyłam błagalnie na mamę i na choinkę licząc, że zrozumie aluzje.

A teraz?

Wiem co dostanę już w połowie listopada. Co więcej: wysyłam linki do stron z przedmiotem najbardziej mnie interesującym, aby nie nastąpiła absolutnie żadna pomyłka.

Jako typowa romantyczka długo miałam problem z praktycznymi prezentami. Wolałam sentymentalną pierdołę, której się nie spodziewam, a przy której ktoś się postarał. Ktoś długo myślał i szukał rzeczy, która idealnie do mnie pasuje, która mnie uszczęśliwi.  Ale do takich rzeczy linków nie ma… A czasy mamy "zabiegane", więc widzą, że dana osoba chce mnie obdarować czymś fajnym nie chcę stroić fochów, bo przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Powiem więcej: przez ostatnie kilka lat nauczyłam się lubić prezenty praktyczne. 

Znalazłam sposób na zaspokojenie swojej duszy i obecnej pogoni za praktycznością: pytam rodzinę już w połowie listopada co chcieli by dostać, co by ich najbardziej ucieszyło/najbardziej się przydało. I kupuję wspomniany przedmiot. A potem na własną rękę staram się szukać tego wyjątkowego drobiazgu. Nie zawsze się udaje, nie zawsze są fundusze, pomysły, czas. Za to jest poczucie, że zrobiłam więcej niż zapytałam „Co chcesz znaleźć pod choinką?”.

A tak po za tematem prezentów: dla mnie symbolem świąt jest żywa choinka. I igiełki, które trzeba zbierać z dywanu. I ten zapach, który nie jest w stanie oddać żaden sztuczny produkt stworzony przez człowieka. I mandarynki. 

środa, 4 listopada 2015

Wolne!


Wzięłam sobie dziś wolne. Nie poszłam do pracy, odpuściłam uczelnie. WOLNE!

W trakcie tego dnia dzisiejszego: zrobiłam pranie, posprzątałam pokój i łazienkę, wydrukowałam notatki, napisałam rozdział książki, pomalowałam paznokcie, nadrobiłam zaległości w filmikach na yt i serialach oraz zrobiłam sobie domowe Spa. 

 Zjadłam: dwa śniadania, jeden  (za to duży obiad), trzy podwieczorki i dwie kolacje. Wypiłam morze herbaty i niezliczoną ilość kubków mojego ukochanego kakao.

Czemu wzięłam wolne? Żeby się pouczyć na zbliżające się kolokwium. 
Ile czasu poświęciłam na naukę?

I tak się zastanawiam czy to wynika z tego, że tak rzadko mam wolne? Czy naprawdę dzisiejszy dzień nie był "przeznaczony" na naukę?

Zaraz zrobię sobie kolejną herbatę (tym razem z pigwą) i poczytam książkę, którą chcę przeczytać od dawna, ale nie mam czasu.

W sumie...
dni takie jak ten są potrzebne. Nie żałuję niczego! ;)


A dla Was filmik - trochę uśmiechu w jesienny wieczór przyda się chyba każdemu.