wtorek, 10 listopada 2015

Co raz bliżej święta, co raz bliżej święta…

Wiem, że każdy z Was przeczytał tytuł dzisiejszej notatki mając w głowie melodię z kultowej już reklamy Coca-Coli. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest dopiero 10 listopada. Wiem również, że w sklepach już od kilku dni mamy wystrój mający na celu przysposobienie nas do wydawania kasy na ozdoby, papier pakowny, zabawki, słodycze i inne prezenty.

Czy w tym szaleństwie jest metoda?

Ostatnio spotkałam się z siostrą na szybką kawę i jeszcze szybsze plotki. W trakcie zwykłej wymiany zdań jednym z jej pytań było „Co chcesz na święta?” I jak co roku odpowiedziałam jej „Jest jeszcze dużo czasu! Gdzie Ty mi ze świętami wyjeżdżasz?”

I ze sporym rozżaleniem przypomniało mi się jak byłam małym, ciekawskim bachorkiem, który potrafił przegrzebać każdy zakamarek domu w poszukiwaniu prezentów. Jak siostra podrosła- miałam wspólnika. I razem szukałyśmy, grzebałyśmy i szperałyśmy.  Z różnym szczęściem. Nie mniej zawsze miałam niespodziankę- mama była sprytniejsza niż ja.

Pamiętam wigilię i jedzenie na czas, żeby tylko szybciej dobrać się do prezentów leżących kusząco pod  żywą choinką. Na każde pytanie odpowiadałam błyskotliwym „yhm” i patrzyłam błagalnie na mamę i na choinkę licząc, że zrozumie aluzje.

A teraz?

Wiem co dostanę już w połowie listopada. Co więcej: wysyłam linki do stron z przedmiotem najbardziej mnie interesującym, aby nie nastąpiła absolutnie żadna pomyłka.

Jako typowa romantyczka długo miałam problem z praktycznymi prezentami. Wolałam sentymentalną pierdołę, której się nie spodziewam, a przy której ktoś się postarał. Ktoś długo myślał i szukał rzeczy, która idealnie do mnie pasuje, która mnie uszczęśliwi.  Ale do takich rzeczy linków nie ma… A czasy mamy "zabiegane", więc widzą, że dana osoba chce mnie obdarować czymś fajnym nie chcę stroić fochów, bo przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Powiem więcej: przez ostatnie kilka lat nauczyłam się lubić prezenty praktyczne. 

Znalazłam sposób na zaspokojenie swojej duszy i obecnej pogoni za praktycznością: pytam rodzinę już w połowie listopada co chcieli by dostać, co by ich najbardziej ucieszyło/najbardziej się przydało. I kupuję wspomniany przedmiot. A potem na własną rękę staram się szukać tego wyjątkowego drobiazgu. Nie zawsze się udaje, nie zawsze są fundusze, pomysły, czas. Za to jest poczucie, że zrobiłam więcej niż zapytałam „Co chcesz znaleźć pod choinką?”.

A tak po za tematem prezentów: dla mnie symbolem świąt jest żywa choinka. I igiełki, które trzeba zbierać z dywanu. I ten zapach, który nie jest w stanie oddać żaden sztuczny produkt stworzony przez człowieka. I mandarynki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz